Reprezentant Polski zmienił narty na mundur policyjny
Sierżant sztabowy Marek Gwóźdź był w kadrze narodowej z Adamem Małyszem, dziś jest w Samodzielnym Pododdziale Prewencji Policji w Bielsku-Białej.
Z Małyszem w kadrze
Marek Gwóźdź zawsze kochał sport i śnieg. Jak tylko spadł pierwszy, zawsze sprawdzał, czy już można ubić jakąś skocznię. Szedł z kolegami pod las i robił skocznie 5-metrowe, 10-metrowe, a czasem nawet udawało się zrobić 30-metrowe. We wsi była także prawdziwa skocznia Na Spadzie, jeszcze z czasów wojny. To tam na pierwsze prawdziwe treningi w drugiej klasie szkoły podstawowej zaprowadził go trener Franciszek Klima.
– Latem, gdy zaczęliśmy treningi w klubie BBTS Bielsko-Biała, była nas chyba setka dzieciaków. Jesienią kilku ubyło, a gdy przyszła zima i trzeba było przypiąć długie narty i jeździć najpierw spod progu, zostało nas może trzydziestu. Tak wykruszali się kolejni. Gdy pierwszy raz w życiu miałem skoczyć z prawdziwej skoczni Biła i po schodach dźwigałem swoje narty, wziął je ode mnie Piotr Fijas. W tym momencie go nie poznałem. Gdy dowiedziałem się, że to właśnie on, rekordzista świata w lotach, wniósł mi narty na rozbieg, zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Pan Piotr zawsze był wspaniałym człowiekiem. Ale do mnie wtedy po prostu uśmiechnęło się szczęście.
Z setki dzieciaków, która rozpoczęła treningi z Markiem Gwoździem w Wilkowicach, do kadry narodowej dotarł tylko on. To była druga połowa lat 90. i Polski Związek Narciarski zatrudnił czeskiego szkoleniowca Pavla Mikeskę, który do pomocy wziął Piotra Fijasa, a do kadry wybrał kilku nastolatków. Znaleźli się w niej Wojciech Skupień, Robert Mateja, Łukasz Kruczek, Marek Gwóźdź i Adam Małysz.
– Z Adasiem jesteśmy z tego samego rocznika, tylko on z grudnia, a ja z maja. Dostaliśmy stypendium 500 zł. Wtedy dla nas to były naprawdę duże pieniądze. Lata 90. były ciężkie dla sportu. Teraz skoki są pokazywane jako przepiękny sport, dużo widzów, trzeba płacić za bilety. Wtedy na zawody mało kto przychodził. Trzeba było to po prostu lubić. Z trenerami Mikeską i Fijasem
zacząłem pracować w 1995 r. i zaliczyłem z nimi cały sezon pucharu świata 1996/1997. Najpierw w Skandynawii, potem w Chamonix, gdzie zdobyłem pierwsze punkty w pucharze świata, potem Turniej Czterech Skoczni. Skocznie bardzo fajne, ale z tego co pamiętam, zakwalifikowałem się do pierwszej 50 dwa razy, a dwa razy niestety nie. Wtedy dla Polaków sukcesem było dostać się do pierwszej 50, a do 30 i zdobyć punkty PŚ, to już coś wielkiego.
Skok z mamuta
Pojechaliśmy także na skocznię mamucią w Kulm. Był to pierwszy wyjazd Polaków od wielu lat na tak wielki obiekt. Tam w pierwszym skoku uzyskałem 171 metrów. Lot trwał może sześć sekund. Ja miałem wtedy 17 lat. To jest naprawdę wielkie przeżycie. Z góry to wygląda tak: jedzie kolega, jedzie i jedzie tym rozbiegiem, jeszcze jedzie i odbija się. I długo jeszcze go widać z góry, jak leci. Aż znika. Nie ma go. Na każdej skoczni już by wyjechał, a tu go nie ma. Aż pojawia się na dole, daleko, taki malutki. Dlatego kiedy porównujemy nawet duże skocznie z tą mamucią – to są dwa różne światy. Szkoda, że nie udało się skoczyć tych 200 metrów, ale powrotu już nie ma…
Kariera Marka Gwoździa miała się rozwinąć po rozpoczęciu służby wojskowej i przeniesieniu do WKS Zakopane. Ale zamiast krótkiego pobytu w jednostce i powrotu do skakania z tygodni zrobiły się miesiące. Nie pojechał na igrzyska olimpijskie do Nagano, a potem nie przedłużono mu kontraktu żołnierza nadterminowego. Był już 1999 r., Marek próbował jeszcze trenować, ale gdy zaczął przegrywać z młodszymi kolegami, trzeba było dokonać wyboru i pożegnać się ze sportem. Przygodę z nim zakończył dwoma medalami mistrzostw Polski, złotym w drużynie i brązowym indywidualnie.
Wszędzie dobrze, ale w służbie najlepiej
W paszporcie miał wiele wiz, więc za chlebem ruszył w świat. Szukał swojego miejsca na ziemi, ale ono wciąż było w Polsce. Założył rodzinę, jeden z kolegów powiedział mu, że jest teraz na szkoleniu w Policji, która się zmienia.
– Na wstąpienie do Policji zdecydowałem się w lipcu 2015 r. Dostałem się do Oddziału Prewencji Policji w Katowicach. Tam dowiedziałem się, że zimą część kolegów ma patrole narciarskie na stokach w Wiśle i że w SPPP w Bielsku-Białej jest Pluton Wzmocnienia, który również ma takie zadania. Gdy przeszedłem do Bielska-Białej, zapytano mnie, czy potrafię jeździć na nartach i pływać. Nie miałem problemu z nartami ani z pływaniem, bo choć karierę sportową dawno zakończyłem, formę trzymałem. Zdałem egzamin na ratownika wodnego, potem wyrobiłem patent sternika motorowodnego. Teraz zimą dwa miesiące mam patrole na stokach, a latem na Jeziorze Żywieckim albo Międzybrodzkim. To są ciekawe służby, bo pomaga się ludziom.
Sierż. szt. Marek Gwóźdź niedawno wrócił z kolejnej zmiany na wschodniej granicy. Tam pełnił służbę wspólnie z funkcjonariuszami Straży Granicznej. Na Bugu, pływając łódką. Tylko do środka koryta rzeki. Po drugiej stronie leży Białoruś. Zima to znowu czas patroli na stokach.
– Dla mnie to najlepszy okres, bo robi się to, co się lubi, i nie czuje się, że idzie się na służbę.
W ubiegłym roku zabezpieczałem także zawody o Puchar Świata w Skokach Narciarskich w Wiśle. Może w tym sezonie też będę miał taką możliwość i przy okazji spotkam kilku kolegów ze starej gwardii. Sierż. szt. Marek Gwóźdź patrzy jeszcze raz na belkę rozbiegu skoczni Skalite w Szczyrku, gdzie zgodził się pozować dla „Gazety Policyjnej”.
– Jak teraz usiadłem na belce, nie wygląda to strasznie. Nigdy nie wyglądało, bo człowiek oswaja się z tym od dziecka. Skoki nauczyły mnie respektu i spokoju. Wszystko trzeba mieć w głowie poukładane. Sport dał mi dużo pewności siebie. Jeździliśmy po świecie, trzeba było zachowywać się z dużą kulturą, szanować innych ludzi. Należy być uprzejmym, ale zarazem zdecydowanym w działaniu. W sporcie, ale też w życiu prywatnym czy na służbie zdarzają się różne sytuacje. Nigdy nie wiemy, co nas czeka za progiem.
źródło: policja.pl
fot. tamże